Bez mocy – 13. Półmaraton Dąbrowski

Bez mocy – 13. Półmaraton Dąbrowski

Kurde, jeszcze nigdy nie byłem tak rozczarowany swoim biegiem jak w ostatnią niedzielę, gdzie miałem okazję wystartować w XIII Półmaratonie Dąbrowskim. Dosłownie – nigdy.

Ten rok jest dziwny. Nie powiedziałbym, że trenuję. Bardziej odpowiednim sformułowaniem byłoby, że sobie po prostu biegam, a co za tym idzie nie powinienem oczekiwać życiówek. Jednakże szybkie bieganie i robienie życiówek to jest coś, co mnie najbardziej motywuje do roboty, no i jeśli ktoś ma w sobie smykałkę do rywalizacji, to nie da się tego wyciszyć. Chęć do ścigania się zawsze będzie dudniła gdzieś tam w głowie. Niestety w niedzielę okazało się, że to nie dudnienie rywalizacji, a bardziej jakiś bęben przygrywający do marszu pogrzebowego mojej formy i kariery biegowej.

Do Dąbrowy jechałem z zamiarem głównie powalczenia o podium, ale chciałem też utrzymać jak najdłużej mocne tempo, żeby zobaczyć na ile mnie stać przed Silesia Półmaraton. Biorąc pod uwagę to, że moje treningi w tym roku nie są szczególnie mocne, to raczej nie powinienem mieć zbyt dużych oczekiwań, jednak w maju poprawiłem życiówkę na 5 km, więc napawało mnie to jakąś tam nadzieją. Gdy dowiedziałem się, że nastąpiła zmiana trasy półmaratonu, to w pierwszym momencie ucieszyłem się; zapowiadało się bieganie dookoła Pogorii, więc będzie fajnie i szybko. Ależ się myliłem!

Od samego początku uformowała się grupa czterech osób i ruszyliśmy całkiem żwawo. Pierwsze 4 kilometry biegliśmy w okolicach 3:30 min/km. Biegło się fajnie, lecz niestety to był pierwszy błąd w kontekście walki o podium. Czułem się całkiem dobrze, ale kwestią czasu było odklejenie się Mateusza Mrówki i Elasriego ode mnie i Andrzeja Nowaka, bo jednak prezentują nieco wyższy poziom od nas. Dokonało się to właśnie gdzieś na czwartym-piątym kilometrze. Po szybkim początku przyszło nam mocno zwolnić, bo trasa uległa zmianie. Zamiast sunąć po asfalcie jak do tej pory, musieliśmy zakopywać się w piachu. Nie pamiętam ile trwał ten piaszczysty etap, ale mocno wszedł w nogi (cały poniedziałek miałem solidnie nabite łydki). Piasek był przecinany fragmentami z ubitą ziemią i liczyli korzeniami. I tak to się ciągnął ten crossowy etap przez kilka ładnych kilometrów. Tempo z 3:30 spadło na około 3:40 min/km.

I wtedy popełniłem drugi błąd w kontekście walki o podium. Zamiast lekko zwolnić i pozwolić skleić Andrzejowi do mnie, to jakoś tak bez sensu biegłem kilka metrów przed nim. Beznadziejnie taktycznie to rozegrałem. Gdybyśmy współpracowali, to udałoby się nam obu nabiegać lepszy wynik, a tak to jakieś dziwactwa czyniłem. Stosunkowo szybko Andrzej do mnie doskoczył, chwilę biegliśmy razem, ale około 9. kilometra wyprzedził mnie i odjechał na kilkadziesiąt metrów. Wtedy popełniłem trzeci błąd w walce o podium – zrezygnowałem. No i zaczęło się najbardzej nieprzyjemne 12 kilometrów w mojej biegowej karierze.

Nie będę się tutaj rozwodził nad tym, co się działo w mojej głowie aż do mety, bo to zasługuje na osobny rozdział w mojej autobiografii i skupię się na aspekcie opisowo-kronikarskim. Ależ ja czekałem na asfalt i metę! Gdyby nie to, że i tak musiałem wrócić na start/metę to chyba bym zszedł z trasy. Andrzej trzymał bezpieczną przewagę, a czwarte miejsce mnie w żaden sposób nie ustawiało, szczególnie w kontekście kolejnego startu za tydzień. I tak sobie dryfowałem do mety. Andrzej stopniowo mi się oddalał, a ja nad kolejnym rywalem miałem dużą przewagę. Kurde, ale mi się tam nudziło. Całkiem zapomniałem, że miałem słuchawki w kieszeni. Gdybym wtedy o tym pamiętał, to odpaliłbym sobie Dwóch Typów Podcast albo Powiedz, siostro i droga do mety minęłaby nieco milej. Nudziło mi się nie tylko dlatego na to, że już w sumie o nic nie walczyłem, ale też ze względu na charakter trasy. Ludzie często mnie pytają, czy mi się nie nudzi takie długie bieganie. Odpowiadam, że w sumie to nie. Tu se podbiegnę, tam zbiegnę, tu skręcę, tam zrobię kupę w krzakach. Niestety trasa tego biegu nie zapewniła takich atrakcji. Zamiast sunięcia po ulicach miasta i odkrywania ciekawych miejsc, przyszło nam biec wzdłuż Pogorii (i to tej dużej). Ale nudy.

Liczyłem na to, że jak moje buty spotkają się z asfaltem, to poczują się jak ryby w wodzie i wrócę do jakiegoś sensownego tempa. Niestety nogi mocno odczuły piach i niespecjalnie dało się je zmusić do szybszego przebierania. Bieg kończyłem w tempie podchodzącym pod 4 min/km XD

Bieg ukończyłem w czasie 1:18:18, zająłem czwarte miejsce i udało mi się wygrać klasyfikację wiekową. Wiem, jak to zabrzmi, ale jestem bardzo niezadowolony. Pobiegłem zdecydowanie poniżej moich oczekiwań i trochę to podkopało moją pewność siebie przed Silesią. Na hasiok z takim bieganiem. I z tą trasą też.

Gratulacje dla Mateusza i Andrzeja za podium i super bieg. Byliście całkowicie poza moim zasięgiem!

Awatar Jakub Tesluk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *