Wyrypa w Górach Złotych – Złoty Półmaraton (DFBG) 2022

Wyrypa w Górach Złotych – Złoty Półmaraton (DFBG) 2022

Witam serdecznie. W miniony weekend miałem okazję wystartować w Złotym Półmaratonie, który odbywał się w ramach Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich w Lądku Zdroju. Ogólnie rzecz biorąc to miał być jeden z głównych startów sezonu wiosenno-letniego, do którego planowałem rzetelnie się przygotować, ale niestety na planach się skończyło xD Jednakże nie było tak źle, jak zakładałem!

Złoty Półmaraton był moim drugiem startem w górach i najdłuższym do tej pory. Był to jeden z powodów, dlaczego nie wiedziałem, czego się spodziewać. Drugim powodem (i pewnie ważniejszym) było to, że de facto dopiero wracam do systematycznego biegania (tak, od prawie dwóch lat ciągle 'wracam’ do regularnych treningów xD), więc moja forma była niewiadomą. Gdy planowałem ten start w zimę, celem minimum było złamanie 2 godzin, a najlepiej zbliżenie się do okolic 1:40. Niestety moje treningi nie były tak regularne, jak sobie wymarzyłem, więc jadąc do Lądka założyłem, że poobiegnę to oczywiście na maksa i zapewne ukończę ten bieg z czasem 2-2,5 godziny. Nic bardziej mylnego!

Jestem gorącym zwolennikiem świadomości swojego miejsca w szeregu i ustawiania się na starcie biegu w dostosowaniu do swoich biegowych umiejętności i formy, a co za tym idzie nie chciałem się pchać do pierwszej lini startu (wyszedłem z założenia, że skoro będziemy na początku lecieć głównie pod górę, to nie chcę blokować ludzi, którzy w bieganiu pod górę są znacznie lepsi ode mnie). Jednak zważywszy na to, że na początku trasy biegów w Lądku znajdują się dosyć wąskie schody, to żeby uniknąć utknięcia na nich pozwoliłem sobie ustawić się w pierwszym rzędzie. I zdecydowanie nie żałuję. Pomijając już potencjalną kolejkę na schodach, to był to zdecydowanie najbardziej imponujący start, jaki miałem okazję oglądać. Zewsząd byliśmy otoczeni ludźmi, a całości dopełniało monumentalne uzdrowisko Zdrój Wojciech.

Ruszyliśmy, jak to zwykle bywa, żwawo. Od początku starałem się trzymać grupę prowadzącą, wszak przyjechałem się tutaj zmęczyć. Trasę w głowie podzieloną miałem na kilka etapów. Pierwszy etap miał ok. 2,5 kilometra, w trakcie których łapaliśmy duże przewyższenia (ponad 300 m w pionie). Założeniem było trzymać się prowadzących jak najdłużej. Pary wytrzymało na ok 1,5 kilometra, kiedy to puściłem kilku prowadzących biegaczy, a ja zostałem trochę z tyłu w okolicach dwunastej pozycji. Biegacz górski ze mnie obecnie żaden. Jeśli miałbym wybrać jeden aspekt mojego biegania, który jest najsłabszy, to chyba byłaby to siła biegowa, która jest, jak zapewne się domyślacie, kluczowa w biegach górskich. Jadąc więc na bieg górski albo crossowy, zakładam, że raczej rywale będą mi odjeżdżać na podbiegach, a cała moja nadzieja spoczywać będzie na nadganianiu straty na wypłaszczeniach lub zbiegach.

Z drugim etapem biegu miałem nieco większe nadzieje. Po złapaniu wysokości ok. 700-800 m n.p.m. rozpoczęła się część trasy, gdzie przewyższenia nie były już takie duże, podbiegi były raczej krótsze, a oprócz tego pojawiały się mniejsze lub większe zbiegi. To był fragment, gdzie moja pozycja w klasyfikacji, co chwile się zmieniała. Na podbiegach byłem mijany przez kilku zawodników i lądowałem na ok. piętnastym miejscu, by na zbiegu/wypłaszczeniu nadrobić i powrócić na wyższą lokatę.

Trzeci istotny fragment biegu zaczynał się za punktem odżywczym, który usytowany był na Przełęczy Lądeckiej (665 m n.p.m.) i który wyznaczał mniej więcej połowę trasy. Z przełęczy czekał nas trzykilometrowy podbieg na szczyt Góry Borówkowej (ok. 900 m n.p.m.). Tego etapu obawiałem się chyba najbardziej, bo w nogach mieliśmy już 10 kilometrów, a tutaj znowu trzeba się wspinać na szczyt. Oprócz tego były tam też fragmenty tereny, gdzie drzewa nie chroniły nas przed słońcem (chociaż na szczęście nie było wtedy upału). Zgodnie z przewidywaniami, na tej części trasy znowu głównie traciłem w porównaniu do rywali.

Po zdobyciu Góry Borówkowej rozpoczął się ostatni, a za razem mój ulubiony etap Złotego Półmaratonu – ośmiokilometrowy zbieg do Lądka. Pierwsze kilkaset metrów zbiegu było trochę niewdzięczne – nachylenie było spore, a na ziemi leżało sporo luźnych kamieni. Przez głowę wtedy mi przemknęło, że jeśli ten zbieg będzie cały tak wyglądał, to trochę słabo. Na szczęście po tym trudniejszym fragmencie nachylenie się nieco zmniejszyło, a podłoże zmieniło się najpierw na przyjemny szuter, a potem już na asfalt. Na tym końcowym zbiegu nadrobiłem najwięcej pozycji i do mety dobiegłem na 10. miejscu z czasem 1:42:56.

Patrząc na ten bieg, cieszą mnie dwie rzeczy. Pierwszą jest to, że moja forma jest jednak lepsza niż myślałem – zająłem lepsze miejsce i osiągnąłem lepszy czas niż zakładałem. A drugą – i chyba ważniejszą – jest to, że udało mi się solidnie zmęczyć. Udało mi się w końcu doprowadzić w biegu do przeogromnego zmęczenia, które występuje wtedy, gdy dam z siebie wszystko. Dawno się tak nie czułem.

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich oceniam bardzo pozytywnie. Trasy według mnie są łatwe, jak na biegi górskie (znacznie gorzej wspominam Bieg Rokity w Ustroniu), a ponadto organizacyjnie nie mam chyba nic do zarzucenia (no, może jedynie to, że izotonik na punkcie odżywczym był paskudny). W związku z tym, jeśli ktoś chce spróbować swoich sił w bieganiu po górach, to Lądek wydaje się być bardzo dobrym do tego miejscem. Myślę, że jeszcze się tam pojawię (jeśli ktoś mnie będzie chciał tam zawieźć, bo transport zbiorowy w tamte rejony niestety kuleje).

Z fartem.

Awatar Jakub Tesluk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *