Dobra! Ostatnie długie wybieganie w przygotowaniach maratońskich za mną, więc wypadałoby w pamiętniczku wspomnieć o półmaratonie w Gliwicach, który pokonałem dwa tygodnie temu. A jest o czym wspominać, bo po ponad dwóch latach poprawiłem życiówkę i obecnie wynosi ona 1:13:41.
Pomimo nowego rekordu życiowego, to jednak odczuwam spory niedosyt po tym występie. Myślę, że gdyby nie to, że przez cały bieg miałem nieco ściśnięty żołądek, to jestem przekonany, że wynik na mecie byłby jeszcze lepszy. Do tego wszystkiego dołożyła się trasa, która była po prostu trudna – myślę, że był to najtrudniejszy uliczny półmaraton w jakim startowałem (zaliczyłem do tej pory pięć różnych miast).

Sam bieg był raczej bardzo spokojny. Początkowo planowałem ruszyć w tempie ok. 3:25/km, zobaczyć, jak się czuję i ewentualnie dostosować prędkość. Wiązało się to z tym, że ruszyłem samotnie za pierwszym zawodnikiem (kilkadziesiąt metrów za nami biegła kilkuosobowa grupa w tempie 3:30/km). Po dwóch kilometrach uznałem, że taka samotna szarpanina nie ma sensu, zwolniłem nieco i pozwoliłem się wchłonąć przez grupę. Uważam, że to była świetna decyzja i wydatnie przyczyniła się do nowej życiówki.
Bieg w grupie – oprócz ochrony przed wiatrem – sprawił, że nie musiałem już za nadto pilnować tempa (poza fragmentami, które ja prowadziłem), więc de facto jedyne co musiałem robić, to przebierać nogami. W zwartej grupie dobiegliśmy de facto do ostatniego kilometra, gdzie osoby, którym zostało coś w baku ruszyły i tym sposobem zawody zakończyłem na piątym miejscu (udało się wygrać moją kategorię wiekową). O tym, jak blisko siebie biegliśmy świadczy fakt, że pomiędzy mną, a drugim zawodnikiem było dziewięć sekund różnicy.

Życiówka jest, co cieszy, ale myślę, że najprawdopodobniej już nigdy nie wystartuję w Półmaratonie Gliwickim. Głównym powodem jest trasa, która jest moim zdaniem fatalna. Często ludzie mówią, że półmaraton w ramach Silesia Marathonu jest wymagający, ale moim zdaniem jest tam łatwiej niż w Gliwicach, w których niemalże non stop biegnie się albo lekko pod górę, albo lekko z górki. Oprócz tego uważam, że w tym roku (nie wiem, jak to wyglądało w przeszłości) trasa była kiepsko oznaczona. Był jeden moment, w którym nasza grupa wręcz ominęła zakręt, w który mieliśmy skręcić i dopiero okrzyki kibiców po fakcie sprawiły, że szybko wróciliśmy na trasę. Takich nieoczywistych zakrętów było kilka. Kolejnym problemem w trakcie biegu było to, że w pewnym momencie dogoniliśmy osoby startujące w nordic walking i w wielu miejscach wyprzedzanie ich było bardzo trudne, bo trasa prowadziła między innymi wąskimi chodnikami albo ścieżkami rowerowymi. Dodatkowo w moim odczuciu ostatnie 20-30 metrów były zdecydowanie zbyt wąskie. Gdyby zostało mi trochę więcej energii na końcówkę, to i tak nie byłbym w stanie powalczyć z osobą przede mną, bo barierki przy mecie były dosyć wąsko rozłożone. I jeśli dołożymy do tego osoby startujące w półmaratonie, na 5 km, na 10 km i nordic walking, to robi się tam bardzo tłoczno i nie ma szans na wyprzedzanie.
To wszystko to są potencjalnie małe rzeczy, ale jak się je wszystkie złoży do kupy i poleje zmęczeniem, to ocena tego biegu jest niestety negatywna. Dlatego jeśli cofnąłbym się w czasie i jeszcze raz mógłbym zadecydować, to wybrałbym Silesię, która się odbywała tego samego dnia. Nawet pomimo tego, że była droższa!


Ale żeby nie było, że tylko narzekam – to był dobry dzień. Czeka mnie jeszcze jeden ważny start w tym sezonie, ale już teraz podziękowania należą się mojemu trenerowi – Andrzej Witek – Szybciej za przygotowanie mnie do solidnego biegania ulicznego po krótkiej przerwie oraz oczywiście Hani, która znosi moje przedstartowe humory, a do tego jest wsparciem nie tylko około biegowym.
Do maratonu zostało 12 dni!
Dodaj komentarz