Wielkie nadzieje – 21. Krakowski Półmaraton Marzanny

Wielkie nadzieje – 21. Krakowski Półmaraton Marzanny

Plan na bieg

Za mną 21. Krakowski Półmaraton Marzany. Cieszyłem się na ten start. Naprawdę! Powody były dwa. Po pierwsze – czułem, że jestem w świetnej formie i mogę poprawić życiówkę (1:13:40) z Gliwic, która była nabiegana na trudnej trasie (relacja -> KLIK KLIK!). Byłem przekonany, że wynik 1:11-1:12 jest w moim zasięgu. Po drugie – półmaraton to chyba mój ulubiony dystans. Wysiłek nie trwa zbyt długo (w przeciwieństwie do na przykład maratonu), nie jest za bardzo intensywny (jak na przykład 5 czy 10 km), ale jest jednak dosyć żwawy. Dlatego też do Krakowa ruszyłem ze sporymi nadziejami.

Plan zakładał biec w tempie ~3:25 min/km z nadzieją, że uda się utrzymać taką intensywność przez cały półmaraton. Po dwóch kilometrach okazało się, że czeka mnie raczej samotny bieg. Czołówka ruszyła w tempie 3:15-3:20/km, a za plecami miałem większą grupę, która biegła w okolicach 3:30/km. Po przemyśleniu sytuacji, doszedłem do wniosku, że biegnę sam (no tak naprawdę był ze mną jeszcze jeden zawodnik, ale pożytku z niego nie było żadnego, o czym opowiem nieco później).

Przyjemny początek i pierwsze kłopoty

Pierwsze 7 kilometrów szło zgodnie z planem i bez wielkiego wysiłku. Trochę czułem, że w moim organizmie nie ma swego rodzaju harmonii, ale jakoś to wszystko się toczyło. Trasa w dużej mierze prowadziła wałami i w niektórych miejscach odczuwalny był wiatr. Zadania nie ułatwiał mój towarzysz, z którym biegłem, bo niespecjalnie się garnął do zmieniania na prowadzeniu. W rezultacie cały czas krył się za moimi plecami.

Pierwsze duże kłopoty pojawiły się w okolicach ósmego i dziewiątego kilometra. Te dwa kilometry prowadziły niemalże w linii prostej wzdłuż ulicy i bardzo dużą rolę na tym odcinku zaczął odgrywać wiatr. Trochę nie spodziewałem się tak mocnego wiatru w tym miejscu. Zakładałem, że pojawi się on dopiero, gdy będziemy biec wzdłuż Wisły. Bardzo mi się dłużyły te dwa kilometry. W poruszanie się musiałem wkładać ponadprzeciętnie dużo siły, a tempo spadło do 3:30 min/km. Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że pierwsze 7 km, które biegłem poniżej 3:25/km, zmęczyły mnie mniej niż kolejne dwa.

Twarde lądowanie oczekiwań

W mojej głowie zaczęła pojawiać się myśli, że ten bieg może być trudniejszy, niż pierwotnie myślałem 😛 Kolejne kilometry pokonywałem delikatnie powyżej 3:30 min/km i powoli zacząłem się godzić z tym, że nie będzie rekordu życiowego. Do tego wszystkiego narastała we mnie frustracja, że cały czas na plecach mam pasażera na gapę, który w żaden sposób nie chce kooperować, tylko trzyma się za mną. Pojawiła się też oczywiście myśli o zejściu z trasy, ale nauczony doświadczeniem z maratonu w Porto, doszedłem do wniosku, że spróbuję z tego biegu wycisnąć, ile tylko się da.

W okolicach Wawelu (kilometry nr 13-16) gościu biegnący za mną postanowił przyspieszyć i zostawił mnie za plecami. Szczerze mówiąc, to się ucieszyłem i mi ulżyło. Tak już mnie zaczęła wkurzać ta sytuacja, że obiecałem sobie, że jeśli przewiezie się na moich plecach cały bieg, a następnie urwie się 200-300 metrów przed metą, to wygarnę mu, co sądzę o takim zachowaniu 😛 Na szczęście nie było ku temu okazji.

Ostatnie kilometry to już było stopniowe dogorywanie. Jednakże najbardziej paskudnym fragmentem trasy był ostatni kilometr. Meta jest w innym miejscu niż start – jest przesunięta o 1 kilometr dalej od punktu początkowego, tzn. trzeba najpierw przebiec przez start, a potem kilometr biec do mety. Wszystko się odbywa w linii prostej wzdłuż Błłoni, więc widać w oddali metę, ale jakoś ona nie chce się za bardzo przybliżać.

Metę przeciąłem jako siódmy zawodnik, a mój wynik to 1:14:13. Udało się zdobyć drugie miejsce w kategorii wiekowej.

Garść przemyśleń

Wynik daleki od oczekiwań, ale prawda jest taka, że pojawiło się w trakcie biegu kilka przeciwności losu. Jedną z nich był wiatr, którego siły i ilości się nie spodziewałem. Zabrakło też grupy do wspólnego biegu. W Gliwicach trasa była trudniejsza, a moja forma nieco gorsza. Była jednak ekipa, która biegła na podobny wynik. Mogłem się pod nich podczepić i nie przejmować tempem (nie licząc fragmentów, kiedy to ja prowadziłem). Moim zadaniem było tylko przebierać nogami. W Krakowie zaliczyłem samotny bieg (nie licząc pasażera na gapę, który bardziej wkurzał niż pomagał). Najbardziej jednak brakowało mi tego dnia wewnętrznej harmonii. Jakoś tak nie umiałem utrzymać odpowiednich obrotów. Gdybym trafił na lepszy dzień, to byłbym w stanie nabiegać życiówkę.

Pomimo nieudanego występu, to jest też kilka pozytywnych aspektów. Pierwszy z nich to nie poddanie się i nie odpuszczenie. Zwykle, gdy bieg nie szedł po mojej myśli, to ja odpuszczałem i starałem się po prostu dobiec do mety. W Krakowie starałem się wycisnąć tyle, ile się dało danego dnia. Cieszy mnie też progres w perspektywie ostatnich lat i stabilizacja w okolicach 1:14. Gdy zacząłem biegać te ~8 lat temu, to połówki zaliczałem zwykle w okolicach 1:30. Potem mój poziom unormował się na 1:17-1:18. W ciągu ostatnich 2,5 roku przebiegłem 4 półmaratony i 3 z nich skończyłem w czasie 1:13:30-1:14:10 (plus jeden wypadek przy pracy – 1:16:08). Patrząc na to z tej perspektywy, to wygląda to wszystko dobrze i obiecująco. W 2022 roku 1:14:09 było dla mnie nieprawdopodobnym sukcesem, po którym czułem się jak bóg biegania. Miałem poczucie, że wszystko zagrało. W sobotę po niemal identycznym wyniku czuję rozczarowanie i niedosyt. Wierzę, że za parę lat półmaraton przebiegnięty w 1:11 będzie dla mnie porażką i wypadkiem przy pracy.

Statystyki i parametry z biegu znajdziecie na Stravie – 21. Krakowski Półmaraton Marzanny.

Podziękowania

Podziękowania za wspólną wycieczkę, zaopiekowanie przed biegiem (szczególnie sprint z żelem 30 sekund przed startem!) i towarzystwo należą się Dawidowi, Hani, Justynie i Szafirowi.

Tak w ogóle to ta relacja powstała z opóźnienie, bo czekałem na oficjalne zdjęcia z biegu. Poniżej wrzucam jedyne moje zdjęcie, które znalazłem. Było warto czekać!

fot. Krzysztof Porebski / www.fotoporebski.pl
Awatar Jakub Tesluk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *